Nagła śmierć 12-letniej dziewczynki zapoczątkowała w roku 1982 tajemniczą serię zgonów w Chicago. W ciągu kilku następnych dni co najmniej siedem osób zmarło po zażyciu popularnego leku przeciwbólowego o nazwie Tylenol, zakupionego w kilku różnych aptekach. Wywołało to ogólnokrajowy chaos i panikę. Śledczy stanęli przed jedną z największych zagadek w kryminalnej historii USA. Kto odpowiadał za skażenie leku silną trucizną – producent tego medykamentu, a może wyrafinowany seryjny morderca?

Mary Kellerman
29 września 1982 roku, przedmieścia Chicago w stanie Illinois. 12-letnia Mary obudziła się tuż po godzinie 6:00 rano. Od kilku dni była przeziębiona, ale tamtej nocy jej stan zdrowia nieznacznie się pogorszył. Dziewczynka przyszła do sypialni rodziców i obudziła ich. Źle się czuła, przez co nie mogła spać. Skarżyła się na katar, ból gardła i głowy. Opisane przez Mary objawy nie zaniepokoiły jednak rodziców. Tamtego roku, chłodniejsza niż zwykle jesień sprzyjała takim chorobom, jak grypa czy przeziębienie.
Aby nieco złagodzić objawy choroby matka dziewczynki podała jej kapsułkę leku przeciwbólowego o nazwie Tylenol – jednego z najpopularniejszych ówcześnie leków przeciwbólowych i przeciwgorączkowych, zawierających paracetamol. Następnie odprowadziła Mary do jej pokoju i zapewniła, że wkrótce poczuje się lepiej. Zanim wróciła do siebie – jeszcze zmierzyła córce temperaturę. Stan podgorączkowy. Nie było jednak powodów do obaw. Tylenol znany był ze swojej skuteczności w walce z gorączką. Leżąc już w swoim łóżku kobieta pomyślała, że jeśli do rana objawy nie złagodnieją – zabierze córkę do lekarza.
Godzinę później matka obudziła się. Swoje pierwsze kroki skierowała do pokoju Mary, aby sprawdzić co u niej. Łóżko dziewczynki było jednak puste. Przez uchylone drzwi łazienki kobieta dostrzegła światło. Weszła do środka. Wtedy zobaczyła swoją córkę. Mary leżała nieruchomo na podłodze i nie dawała oznak życia. Matka od razu wezwała pogotowie ratunkowe. Dziewczynka została natychmiast zabrana do szpitala, jednak zmarła zanim karetka dotarła na miejsce. Lekarze podejrzewali, że przyczyną jej śmierci był udar.
Coraz więcej ofiar
Kilka godzin później inny zespół medyczny odebrał pilne wezwanie do jednego z domów po drugiej stronie miasta. 27-letni pracownik poczty Adam nagle źle się poczuł.
„Gdy przybyła karetka, mężczyzna leżał na podłodze. Oczy miał otwarte, ale jego źrenice były powiększone i rozszerzone. Ciężko oddychał, a ciśnienie krwi spadło mu do niebezpiecznie niskiego poziomu. Sanitariusze natychmiast zabrali go na izbę przyjęć chicagowskiego szpitala” – mówi jeden z ratowników
Tam długo próbowano Adama reanimować, ale niestety mężczyzna zmarł. Zdaniem lekarzy przyczyną śmierci był rozległy zawał.
Wczesnym wieczorem ci sami ratownicy odebrali kolejne nagłe zgłoszenie. Po dotarciu pod wskazany adres – natychmiast rozpoznali dom. To właśnie w nim kilka godzin wcześniej próbowali uratować Adama. Tym razem pomocy potrzebował Stanley – młodszy brat nieżyjącego już pracownika poczty – oraz jego 19-letnia narzeczona Theresa. Po rozmowie z pozostałymi domownikami, ratownicy szybko ustalili okoliczności całego zdarzenia.
– Tamtego wieczoru rodzina zmarłego Adama zebrała się w domu, aby opłakiwać jego nagłe odejście oraz omówić szczegóły związane z pogrzebem. Jego młodszy brat przybył z narzeczoną. Oboje cierpieli na bóle głowy, pewnie z powodu stresu wywołanego rodzinną tragedią. W kuchni na stole znaleźli lek przeciwbólowy Adama, więc postanowili go wspólnie zażyć.
Tym lekiem był Tylenol. Zaraz po połknięciu kapsułek Stanley i Theresa upadli na podłogę. Zszokowani domownicy natychmiast wezwali pogotowie. Ten sam dom, te same objawy. Ratownicy powiązali to z poprzednim wezwaniem. Pomyśleli, że powodem utraty przytomności mógł być ulatniający się w domu gaz. Z tego powodu wezwano odpowiednie służby. Wszyscy przebywający w środku ludzie ewakuowali się na zewnątrz.

Reanimacja narzeczonych nie przyniosła oczekiwanych skutków. Oboje nieprzytomni zostali zabrani do szpitala. Stanley zmarł jeszcze tego samego wieczoru. Theresa – dwa dni później. Po sprawdzeniu domu okazało się, że gaz nie był powodem tej rodzinnej tragedii. Jeden z lekarzy w szpitalu zasugerował wówczas zupełnie inne wyjaśnienie. Objawy trojga członków rodziny jego zdaniem pasowały do zatrucia cyjankiem. Krew zmarłych pobrano do badań, a następnie wysłaną ją do laboratorium.
To nie przypadek
Gdy próbki krwi były testowane na obecność cyjanku – dwóch przyjaciół z Chicago spotkało się na przydomowym grillu. Obaj byli sanitariuszami. Rozmawiali o minionych zdarzeniach. Odkryli, że 29 września zostali wezwani do dziwnych przypadków zakończonych jeszcze dziwniejszymi zgonami. I oba te wezwania miały miejsce blisko siebie – w północno zachodniej części miasta. Philip bezskutecznie próbował wówczas uratować 12-letnią Mary, a Richard – w dwóch próbach – trzech członków jednej rodziny.
Mężczyźni w pewnym momencie przypomnieli sobie, że wszystkie ofiary przed śmiercią przyjęły ten sam lek przeciwbólowy i przeciwgorączkowy – Tylenol. Najpierw obaj uznali, że był to niezwykły zbieg okoliczności. Jednak już po chwili zaczęli mieć jednak wątpliwości. A co, jeśli to nie był przypadek? Czy to możliwe, aby wszystkie zgony miały związek z zażyciem Tylenolu?
Sanitariusze o swoich przypuszczeniach poinformowali Departament Policji w Chicago. Funkcjonariusze zostali wysłani pod wskazane adresy z zadaniem zabezpieczenia wszystkich znalezionych w domach opakowań Tylenolu. Następnego dnia kapsułki zostały przebadane przez głównego toksykologa hrabstwa. Doktor Sheffer odkrył, że w obu plastikowych pojemnikach – zabranych zarówno z domu Mary, jak i Adama – znajdowało się po kilka kapsułek wypełnionych cyjankiem potasu.
Tylenol
Przebadane dawki były zdecydowanie śmiertelne dla przeciętnego człowieka. Najczarniejsze obawy policji potwierdziły się, gdy przyszły wyniki przebadanej krwi. Wszystkie cztery ofiary zmarły z powodu zażycia tej właśnie trucizny. Policja z Chicago rozpoczęła swoje śledztwo. O całej sprawie natychmiast powiadomiono producenta Tylenolu – znaną także w Polsce firmę Johnson & Johnson.
Producent leku od razu rozpoczął masowe wycofywanie swojego produktu z aptek. Ostrzegł też wszystkich lekarzy, szpitale oraz hurtownie medyczne o potencjalnych zagrożeniach związanych z zanieczyszczeniem śmiertelną trucizną bliżej nieokreślonych partii Tylenolu. W specjalnym piśmie firma zaleciła również nieprzepisywanie tego leku do czasu wyjaśnienia całej sytuacji. Było już jednak za późno na uniknięcie kolejnych ofiar.

Kilka dni po czterech zgonach z 29 września, 27-letnia Mary wróciła do swojego domu ze szpitala po urodzeniu syna. Bolała ją głowa, więc wzięła dwie kapsułki Tylenolu. Godzinę później już nie żyła. Podobnie jak 35-letnia stewardessa Paula, którą znaleziono martwą we własnym mieszkaniu na przedmieściach Chicago.






