Profesor Tarwid i cyjanek | ŚLEDZTWA PRL

Profesor Tarwid mieszkał w warszawskiej kamienicy przy Nowym Świecie 52. Śmierć jego żony poruszyła w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku polską opinię publiczną. Cała stolica aż huczała od plotek, a zwykła „ulica” od razu wskazała winnego. Trwający pięć lat proces miał wiele nieoczekiwanych zwrotów akcji i okazał się być jednym z najgłośniejszych procesów poszlakowych w powojennej historii naszego kraju.

 

Sąsiedzka pomoc

W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku telefon w domu czy w mieszkaniu był jeszcze w Polsce sporym luksusem, nawet dla ludzi dość majętnych. Choć w tamtych czasach dodzwonić się można było co najwyżej do urzędów państwowych, na milicję lub pogotowie – posiadanie własnego aparatu telefonicznego było wciąż nieosiągalnym dla wielu zwykłych mieszkańców udogodnieniem. Ale czasami też utrapieniem – zwłaszcza, gdy mniej uprzywilejowani sąsiedzi wciąż pukali do drzwi z prośbą o wykonanie jakiegoś pilnego połączenia.

Profesor Tarwid, zdjęcie
Profesor Tarwid, zdjęcie legitymacyjne, źródło: Kultura Onet

Podobny dyskomfort czuła czasami Janina, mieszkająca samotnie w kamienicy przy ulicy Nowy Świat 52 w Warszawie. Ze wszystkim tamtejszych lokatorów tylko ona miała telefon. Nic więc dziwnego, że wciąż była proszona przez swoich sąsiadów o możliwość skorzystania z niego. Pół biedy, jeśli to działo się w ciągu dnia – Janina przecież nigdy nie odmawiała sąsiedzkiej pomocy. Kobieta denerwowała się natomiast, gdy pukanie do jej drzwi rozlegało się o późnej porze. Zwłaszcza, że miała ona w zwyczaju chodzić spać bardzo wcześnie. Sąsiedzi wiedzieli o tym i gdy nie musieli – starali się nie pukać do niej po godzinie 21:00.

21 stycznia 1955 roku, około godziny 23:00, Janinę obudziło głośne walenie w jej drzwi – kobieta wiedziała już, że musiało się stać coś złego. Jej przeczucie wzmocniło się jeszcze bardziej, gdy przez judasza w drzwiach zobaczyła mieszkającego pod numerem 17 sąsiada, profesora Kazimierza Tarwida.

 

Nie rzucał się w oczy

Człowiek ten uchodził wśród mieszkańców kamienicy raczej za człowieka skrytego i małomównego. Poza zwykłym „dzień dobry” – z nikim nie rozmawiał. Podobnie jak jego o 20 lat młodsza druga żona. Odkąd trzy lata wcześniej się wprowadzili – rzadko ich widywano. On był pochłonięty pracą i karierą naukową. Wychodził z domu o świcie, wracał po północy. O ile w ogóle pojawiał się w domu, bo często spędzał noce na uniwersytecie. Jego żona Teresa z trudem dzieliła obowiązki zawodowe z wychowywaniem dwóch małych córeczek. Sąsiedzi wiedzieli o nich niewiele. Nie więcej niż to, że Tarwidowie uchodzili za małżeństwo zgodne i bezkonfliktowe.

Jeśli profesor zdecydował się obudzić sąsiadkę – oznaczać to mogło tylko jedno. Musiało się wydarzyć coś złego i potrzebował pomocy. Już pierwsze słowa profesora potwierdziły obawy Janiny.

 

– Sąsiadko, przepraszam, że budzę o tak późnej porze. Żona moja zaniemogła. Zemdlała i nie mogę jej dobudzić. Niech sąsiadka zadzwoni na pogotowie i wezwie karetkę do nas. Tylko jak najprędzej, bo sprawa to pilna.

Spokój w głosie profesora oraz jego ogólne opanowanie sprawiły, że obudzona nagle sąsiadka pomyślała, że mimo wszystko to nic najgorszego. Ot, zwyczajne omdlenie, pewnie ze zmęczenia i przepracowania. Tym bardziej, że widziała przez judasza, jak Tarwid nie czekając na jej odpowiedź – na jakieś potwierdzenie, że zrozumiała i zadzwoni – odszedł od jej drzwi i bardzo spokojnym krokiem skierował się w stronę swojego mieszkania.

Wrócił jednak po pięciu minutach pytając, czy kobieta wezwała już karetkę. W odpowiedzi usłyszał, że tak. I że pogotowie prosiło, aby wyszedł na ulicę i wskazał im drogę do mieszkania, gdy już przyjadą. Tak też uczynił, a gdy wyszedł na zewnątrz, karetka właśnie podjeżdżała pod kamienicę.

 

Tajemniczy proszek do celów naukowych

Lekarz z sanitariuszem natychmiast udali się do mieszkania profesora. Jego żona leżała nieruchomo na tapczanie. Na jej ustach od razu zauważono niewielką ilość piany. Po przystąpieniu do badań od razu stwierdzono brak tętna oraz znaczne rozszerzenie źrenic niereagujących na światło. Po niewykryciu akcji serca oraz oddechu, lekarz stwierdził zgon. Jego zdaniem śmierć mogła nastąpić nie dalej niż kilkanaście minut wcześniej.

Po stwierdzeniu zgonu lekarz zaczął pakować swoje przyrządy medyczne do torby. Wtedy zauważył stojący na stoliku słoiczek z jakimś proszkiem. Zapytał profesora co to jest. W odpowiedzi usłyszał, że to cyjanek potasu. Profesor Tarwid od razu wyjaśnił, że został on przyniesiony przez jego żonę w celach naukowych. Nie miał jednak pojęcia, dlaczego znajdował się w pokoju – wcześniej pojemnik z trucizną znajdował się w łazience.

Obecność zwłokach młodej kobiety tak silnej trucizny od razu wydała się ekipie pogotowia ratunkowego bardzo podejrzana. Sanitariusz powiadomił o tym fakcie milicję. Funkcjonariusze po przyjeździe do mieszkania profesora zabezpieczyli wszystkie ślady i odebrali Kazimierzowi klucze.

Mapa mieszkania profesora Tarwida
Szkic sporządzony przez funkcjonariusza MO, mieszkanie prof. Tarwida, źródło: Kultura Onet, Wydawnictwo Lira

 

Córki profesora trafiły pod opiekę sąsiadki, a on sam wylądował na komisariacie. Podczas pierwszego przesłuchania najpierw musiał się wytłumaczyć z posiadania w domu cyjanku potasu – silnie toksycznej substancji, które nie była powszechnie dostępna. Jednak profesor Tarwid był jednym z nielicznych, którzy akurat z cyjankiem obcowali niemal codziennie w Zakładzie Ekologii Uniwersytetu Warszawskiego. Jako jeden z najwybitniejszych w kraju ekologów i zoologów oraz uznany badacz muchówek – posługiwał się nim przy sporządzaniu tak zwanych „zatruwaczek na owady”.

Profesor Tarwid twierdził, że akurat zabrakło cyjanku w jego zakładzie, więc poprosił żonę, aby wypożyczyła porcję ze swojej uczelni, na której pracowała. Dzień przed swoją śmiercią Teresa przyniosła do domu słoiczek z cyjankiem potasu. Ile dokładnie? Tego nie był pewny. Dopiero milicja ustaliła, że porcję ważącą 5 gram odsypano dla Tarwidowej z około 25-gramowego pojemnika. Śledczy jeszcze nie wiedzieli, że wkrótce słowo „około” będzie miało kolosalne znaczenie przy próbach ustalenia tego, kto ponosi winę za śmierć 26-letniej żony profesora.

 

Autopsja żony profesora Tarwida 

Sekcja zwłok Teresy wykazała ponad wszelką wątpliwość, że jej zgon nastąpił z powodu zatrucia wspomnianym cyjankiem. W zasadzie od samego początku śledztwa akurat przyczyna śmierci nie stanowiła w tym przypadku żadnej zagadki. Znacznie ważniejsze pytanie wciąż jednak pozostawało bez odpowiedzi: Jak do tego doszło? Czy była to tragiczna w skutkach pomyłka? Skuteczna próba popełnienia samobójstwa? A może morderstwo?

Profesor Tarwid był przekonany, że jego żona nie miała myśli samobójczych i kto jak kto, ale akurat ona nigdy nie odebrałaby sobie życia.

– W jej życie nie było niczego o czym ja bym nie wiedział. To niemożliwe, że młoda, 26-letnia kobieta – szczęśliwa w małżeństwie, zadowolona ze swojego życia i ze mnie – nagle postanowiła się otruć, pozostawiając córki i mnie. – prof. Tarwid

Wieczór poprzedzający jej śmierć Tarwidowie spędzili w domu z przyjaciółmi. Podczas kolacji jego żona zaprezentowała gościom sposób na zabezpieczenie jednej dawki cyjanku w okrągłej kapsułce służącej do przyjmowania leków, zwanej fachowo opłatkiem aptecznym.

Zasugerował milicjantom, że Teresa mogła po prostu pomylić kapsułkę zawierającą cyjanek z inną – identyczną – zawierającą proszek przeciwbólowy, który on sam dał jej, gdy już po wyjściu gości opuszczał dom z zamiarem odwiedzenia swojej matki. Funkcjonariusze nie mieli żadnych powodów, aby nie wierzyć profesorowi – człowiekowi cieszącemu się w środowisku warszawskich naukowców ogromnym zaufaniem i prestiżem.

Czy Profesor Tarwid  otruł swoją żonę? Zmarła z powodu fatalnej pomyłki? Popełniła samobójstwo? Posłuchacie o tym w 187 odcinku KRYMINATORIUM!

W odcinku 186 znajdziecie inną historię, w której główną rolę odegrał cyjanek.

Słuchaj podcastów na: