Na początku 1981 roku dyspozytorzy telefonu alarmowego w mieście St. Paul zaczęli odbierać dziwne telefony od płaczącego mężczyzny. Początkowo zgłaszał on jedynie brutalne ataki na młode kobiety. Jednak z czasem zaczął on się przyznawać do popełnienia tych zbrodni i błagał, aby go schwytać, bo inaczej będzie nadal zabijać. Policja nadała mu przydomek „Płaczący zabójca”, a w pogoń za nim ruszyli zdeterminowani detektywi.
Tajemnicze zgłoszenie
Dochodziła godzina trzecia nad ranem – 1 stycznia 1982 roku – gdy mieszkańcy miasta St. Paul w amerykańskim stanie Minnesota wciąż świętowali zakończenie starego i nadejście nowego roku. Sylwestrowa zabawa wciąż trwała w najlepsze, gdy na jednej z bocznych uliczek do budki telefonicznej wszedł łysiejący, wąsaty mężczyzna. Powoli zamknął za sobą składane drzwi. Zanim chwycił za słuchawkę – wziął jeszcze głęboki oddech. Rozejrzał się po okolicy, aby mieć pewność, że nikt go nie zobaczy i nie usłyszy. Jego zakrwawione ręce zaczęły się trząść, gdy wykręci trzy kolejne cyfry. 9 … 1 … 1 …
Zgłosił się operator. W słuchawce usłyszał płaczliwy, męski głos:
Paul: Proszę, to jest nagły wypadek. Proszę, wyślijcie oddział do warsztatu mechanicznego na ulicę Pierce’a Butlera. Proszę, przyślijcie też karetkę pogotowia. Tylko się pośpieszcie. Tam jest ranna dziewczyna.
Operator 911: Czy możesz mi powiedzieć, co się jej stało?
Paul: Pośpieszcie się. Ona tam leży na ziemi. Z tyłu, przy… przy torach kolejowych. Przy wjeździe. Szybko!
Płaczący mężczyzna nic więcej nie chciał powiedzieć. Operator zapytał go o adres. Dzwoniący odpowiedział, że go nie zna – mimo że kilka sekund wcześniej podał nazwę ulicy. Na pytanie o to, kim on jest – rozłączył się bez słowa. Po wyjściu z budki telefonicznej wsiadł do swojego samochodu i po prostu odjechał.

Trzy godziny wcześniej…
Gdy zegar ustawiony na placu w centrum miasta odliczał sekundy do północy – mężczyzna ten jeździł bez celu bocznymi ulicami. Sylwestrowa zabawa była ostatnią rzeczą, o której chciał myśleć. Nie miał gdzie świętować. I nie miał z kim. Po godzinie zauważył idącą chodnikiem samotną kobietę. 20-letnia Karen studiowała w innym stanie. Przyjechała, aby przywitać Nowy Rok na imprezie zorganizowanej przez jej siostry w jednym z klubów.
„Tuż przed pierwszą w nocy pokłóciła się ze swoim chłopakiem. O to samo, co zwykle. On był zazdrosny o jej znajomych z uniwersytetu. Ona miała już dość kolejnych oskarżeń o to, że go zdradza. Nagle poczuła, że ma już dość. Opuściła klub nie mówiąc o tym nikomu. Nie zabrała ze sobą nawet swojego płaszcza.” – mówił jeden z policjantów
Łysiejący mężczyzna z wąsami pewnie nigdy nie zwróciłby na nią swojej uwagi, gdyby nie jej sukienka. Krwiście Czerwona. Ulubiony kolor jego byłej żony. On go nienawidził. Kojarzył mu się z rozprawą rozwodową. Gdy kilka lat wcześniej przestawał być żonaty, kobieta, która kochał – i matka jego córki – miała na sobie ubranie właśnie w takim kolorze. Nagle poczuł się dziwnie. Jakby jakaś nieznana siła kazała mu zrobić coś, czego tak naprawdę nie chciał. A on czuł, że znowu traci nad sobą kontrolę. Tak jak wtedy, gdy musiał bić swoją nieposłuszną żonę.
Zatrzymał się tuż przed nią. Widział, że Karen cała trzęsie się z zimna. Nic w tym dziwnego, przecież była mroźna, zimowa noc, a ona miała na sobie tylko cienką sukienkę. Zaproponował podwiezienie. Gdziekolwiek sobie zażyczy. A przy okazji mogłaby się ogrzać w jego aucie. No chyba, że boi się przejażdżki z nieznajomym. Być może wypity wcześniej alkohol sprawił, że 20-latka nie czuła strachu. Właściwie, to nawet się ucieszyła, bo odrobina ciepła to było wszystko, czego wtedy potrzebowała.
Droga bez powrotu
Gdy odjechali, podała mu adres domu swoich rodziców. Droga wiodła obok starego warsztatu mechanicznego. Mężczyzna dobrze znał to miejsce. Przepracował w nim dobrych kilka lat, zanim został stamtąd wyrzucony za picie w pracy. Tuż za maszynownią, po minięciu torów kolejowych, gwałtownie zatrzymał samochód. Siedział w bezruchu, wpatrzony w przednią szybę. Milczał. Całkowicie ignorował pytania zadawane mu przez Karen. Co się dzieje? Czy wszystko z nim ok? Dlaczego się tu zatrzymał? Nie odpowiedział.
Nagle bez słowa wyłączył silnik. Wyszedł z samochodu i skierował się w stronę bagażnika. Wyciągnął z niego łyżkę do opon i chowając ją za plecami, podszedł do drzwi swojej pasażerki. Kobieta była już wtedy potwornie przerażona. Zaprotestowała, gdy kazał jej wysiąść z auta. Nie zamierzał powtarzać. Sam otworzył drzwi i wtedy ja zaatakował. Po uderzeniu w głowę studentka straciła przytomność. Wywlókł ją na zewnątrz i ułożył na ziemi pokrytej śniegiem. Metalowym narzędziem rozbił jej czaszkę.
Gdy odjeżdżał – nagle cały jego strach zmienił się w poczucie winy. Jak mógł zrobić coś tak potwornego? Przecież ona teraz cierpiała. Pomyślał, że jeśli czegoś nie zrobi, ta dziewczyna umrze. Musiał ją uratować. Zatrzymał się kilkaset metrów dalej w bocznej uliczce, tuż przy budce telefonicznej. Zmuszony przez wyrzuty sumienia – zadzwonił pod numer alarmowy.
Spowiedź przez telefon
Na wskazane przez niego miejsce natychmiast wysłano karetkę pogotowia. Razem z nią przyjechał policyjny radiowóz. Choć stan 20-latki lekarz określił jako bardzo ciężki, wciąż żyła. Policjanci nie odnaleźli w pobliżu żadnych dowodów, które mogłyby pomóc w ustaleniu tożsamości napastnika. Nie pomogła również ofiara, która po odzyskaniu przytomności niczego nie pamiętała z powodu poważnego uszkodzenia mózgu. Nie udało się ustalić motywu napaści, ponieważ nie została okradziona i wykorzystana seksualnie.
Policyjne śledztwo szybko utknęło w martwym punkcie. Detektywi postanowili przyjrzeć się bliżej zgłoszeniu odebranemu przez dyspozytora numeru 911. Doszli do wniosku, że dzwoniący mężczyzna nie był świadkiem przestępstwa, ale jego sprawcą.
„Emocjonalna reakcja i płaczliwy ton dzwoniącego może być wynikiem odczuwania przez niego wyrzutów sumienia. Poczucie winy zmusiło go do wyrażenia skruchy połączonej z zadośćuczynieniem za zło, jakie wyrządził. Może to wskazywać na osobę, która została wychowana przez bardzo religijnych rodziców. Nauczony, że tylko poprzez wyznanie swoich grzechów może odpokutować własne winy – potraktował ten telefon jako swoistą spowiedź” – mówi psychiatra policyjny
Nie zamierzał oddać się w ręce policji – dlatego szybko rozłączył się po tym, jak został zapytany o to, kim jest. Detektywi uznali, że mieli do czynienia z osobą bardzo niebezpieczną, która – jeśli nie zostanie schwytana – zaatakuje ponownie.
Po powrocie do domu mężczyzna był przerażony. Wiedział, że policja zrobi wszystko, aby go odnaleźć. Następnego dnia udał się do kościoła. Usiadł w ławce i płakał. Modlił się, aby już więcej nie zgrzeszyć w taki sposób. Oglądał telewizyjne wiadomości i czytał gazety. Ucieszył się, że kobieta, którą zaatakował przeżyła. Bał się, że złożyła zeznania. W końcu zaczął myśleć, że przestępstwo uszło mu na sucho.
Choć nadal odczuwał wyrzuty sumienia – jednocześnie bał się, że któregoś dnia znów coś pęknie w jego głowie, a on ponownie nie będzie umiał nad sobą zapanować, a wtedy jego ofiara może już tego nie przeżyć. Dlatego przez kolejnych sześć miesięcy praktycznie nie wychodził z własnego domu. Unikał ludzi. Odwracał głowę, gdy na ulicy mijała go jakaś kobieta i już nie bał się policji. Bał się siebie samego.
O tym jak dalej potoczyły się losy tego człowieka, usłyszycie w 216. odcinku Kryminatorium – już od samego rana czeka na Was w waszych ulubionych aplikacjach podcastowych!
Odcinek 215. to sprawa mężczyzny z końską twarzą.