W książkach lub filmach często pojawia się motyw ucieczki groźnego przestępcy z więzienia. Świadomość o grasującym bandycie, który w każdej chwili może zaatakować niewinne osoby, wzbudza u ludzi wielką obawę. I jest tak od wielu lat. Takie historie to nie tylko fikcja. W 1968 roku pewien gość, który siedział w więzieniu we Wronkach zwiał. Przez dwa tygodnie wędrował po Polsce, w tym czasie przebył kilkaset kilometrów, a milicja deptała mu po piętach. I jak się pewnie domyślacie w tym czasie zrobił coś bardzo złego.
Herbert-Kurt Paukstat
W 1968 roku wśród tych więźniów był także niejaki Herbert P., albo dobra, nie bawmy się już w inicjały. W końcu mężczyzna został skazany prawomocnym wyrokiem, w dodatku mówimy o sprawie sprzed ponad 50 lat. Herbert-Kurt Paukstat – tak się nazywał. Ten gość może i nie był jakimś wielkim groźnym przestępcą, ale połowę swojego życia spędził w kryminalne. Pewnie czuł się tam już jak w domu.
W 1968 roku odbywał karę za uchylanie się od płacenia alimentów. Skazał go Powiatowy Sąd w Kaliszu. Jak dotąd nigdy nikogo nie zabił ani nie zgwałcił. Ale w przeszłości był też sądzony za brutalne pobicie kobiety. Bił ją żelaznym prętem po głowie do nieprzytomności, czym spowodował u niej wstrząs mózgu. W dodatku groził jej śmiercią.
Mimo wszystko nie był traktowany jako szczególnie niebezpieczny więzień. W końcu daleko było mu do morderców recydywistów. Z tego też względu w trakcie odbywania kary mógł pracować poza zakładem. Taki przywilej, ukłon w jego stronę w nagrodę za dobre sprawowanie. Pracownicy tej placówki widocznie wierzyli mu na tyle, że będąc poza celą nic głupiego nie strzeli mu do głowy. Niestety pomylili się.
Jak pewnie wiecie największy zakład karny w Polsce znajduje się we Wronkach. Ta miejscowość jest przecież głównie znana z tego, że jest tam ogromne więzienie, w którym kary odbywają recydywiści. Wikipedia podaje, że siedzi tam blisko półtora tysiąca osób.
Zmiana planów
Herbert podobnie jak inni osadzeni byli dowożeni codziennie do pracy w terenie. Wykonywali tam powierzone im obowiązki a po kilku godzinach wracali do swoich cel we Wronkach. Dla więźniów to była świetna odskocznia. Nawet jeżeli robota była ciężka, to przynajmniej działo się coś ciekawego.
Siedzenie w celi godzinami, gapienie się na swoich współtowarzyszy i kraty w oknach niektórych może doprowadzić do obłędu. Nic więc dziwnego, że zazwyczaj odbywający karę chętnie zgadzają się na taką aktywność. Tak jest w obecnych czasach i zakładam, że podobnie było i w latach PRL-u.
23 sierpnia 1968, Herbert pracował z kumplami w Państwowej Stadninie Koni w Posadowie. Jednak tego dnia nie zamierzał wrócić do swojej celi. Razem z innym więźniem z Henrykiem postanowili zwiać. Gdy tylko nadarzyła się okazja oddzielili się od grupy i zniknęli z oczu pilnujących ich klawiszy.
Herbert wędruje po kraju
Mężczyźni ruszyli w kierunku Zbąszynia. Szli polami i lasami, aby nikt ich nie zauważył. Mieli na sobie ubrania robocze oraz gumiaki. Dzień po ucieczce Herbert zwierzył się swojemu kompanowi i opowiedział o swoich dalszych planach. Recydywista był zdecydowany do działania. Od teraz każda napotkana przez nich kobieta, była w niebezpieczeństwie. Henryk, słysząc te słowa, zrozumiał, że lepiej będzie oddzielić się od swojego towarzysza.
Wiedział, że jeżeli Hubert faktycznie zrealizuje swój cel, to on może być sądzony za współudział. Już sama ucieczka przyniesie kłopoty a co dopiero gwałt. Wykorzystał więc pierwszą nadarzającą się okazję i odłączył się od swojego kompana. Od tego czasu każdy z nich radził sobie na własną rękę.
W samotności
Plan Herberta na zgwałcenie kobiety jednak się nie zmienił. Wędrował pieszo przez trzy dni. Jadł to, co znalazł po drodze. Kradł ziemniaki z pola i owoce z lasu. Nie miał wystarczająco ciepłej odzieży, pieniędzy ani dokumentów. Pierwszej nocy, którą spędził samotnie spał w stercie słomy niedaleko Zbąszynia. Innym razem po kryjomu wkradał się do mijanych po drodze gospodarstw. W nocy wchodził do stodoły, spędzał tam noc i opuszczał to miejsce, zanim nastał świt, aby nie spotkać się z gospodarzem.
Dotarł do Grójca Małego i Nowej Wsi. W tej okolicy jest całkiem sporo jezior. To był sierpień, słoneczne wakacje. Na wodą pełno było więc turystów. Hubert zakradł się do ich obozowiska i gdy nie patrzyli ukradł im kilka przedmiotów, które uznał za przydatne. Zabrał ze sobą m.in. kociołek, plecak, przybory toaletowe, nóż oraz ciężki i długi na ponad metr wspornik do namiotu.
Teraz był już przygotowany do podjęcia śmiertelnych działań. W czasie swojej wędrówki widziało go wiele osób. Nikt jednak nie podejrzewał, że jest to niebezpieczny zbieg z więzienia. Milicja wtedy nie nagłośniła jeszcze sytuacji. Może gdyby komunikaty o uciekinierze pojawiły się w prasie szybciej, nie doszłoby do tragedii. Herberta nie był uważano wówczas za szczególnie groźnego przestępcę. Nie zakładano, że może zrobić komuś coś złego.
Herbert i Basia
Herbert szedł na oślep. Nie miał żadnej mapy i konkretnego miejsca, do którego chciał dotrzeć. Idąc przez pola w oddali zauważył jakąś postać. Była to 13-latka, która pasła tam krowy. Zbieg z Wronek poszedł w jej kierunku.
Zapytał ją o nazwę miejscowości, w której się znajdowali. Nie orientował się za bardzo w terenie. Odpowiedziała, że to niewielka wioska Smolno Małe w powiecie zielonogórskim. Później zapytał też, ile ma lat i gdzie są jej rodzice. Hubert chciał zwyczajnie „wybadać” teren. Po krótkiej rozmowie poczęstował ją śliwkami. Zwinął je wcześniej z ogrodu jakiegoś gospodarza. W ten sposób zwabił dziewczynkę do lasu.
Rodzice zaczęli nawoływać córkę, gdy zauważyli jej psa który wrócił do domu z pastwiska. Nie odpowiadała. Po kilku godzinach znaleźli ją w pobliskim lesie. Tuż obok leżało narzędzie zbrodni. Co dokładnie stało się z Basią i o tym czy udało się ująć mordercę, posłuchacie w 215. odcinku Kryinatorium.
Przegapiłaś odcinek 214? Kliknij tutaj