Plaga tajemniczych zaginięć dzieci w Kolumbii lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku szybko okazała się być serią brutalnych zabójstw. Policja początkowo nie powiązywała ich ze sobą. Jednak po pewnym czasie okazało się, że stoi za nimi jeden z najgroźniejszych seryjnych morderców w historii tego kraju. Swoje ofiary zwabiał podstępem. Zanim zabił – torturował i brutalnie gwałcił. Specjalna grupa śledcza ruszyła w pogoń za bestią, która wydawała się być nieuchwytna.
Kompletny chaos
W lata dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku Kolumbijczycy wchodzili pozbawieni jakiegokolwiek optymizmu. Ich kraj od ponad 20 lat pogrążony był w krwawej wojnie domowej, toczonej pomiędzy rządem a lewicowymi rebeliantami. Z drugiej strony ogromny problem nie tylko dla władz, ale i dla zwykłych obywateli stanowiły potężne kartele narkotykowe – które zaciekle walczyły między sobą. Ofiarami tych starć bardzo często padali niewinni ludzie.
Przestępczość w ogarniętej chaosem Kolumbii – choć i tak już wysoka – wciąż rosła. Największy na to wpływ miała stale pogarszająca się sytuacja materialna Kolumbijczyków. Coraz więcej z nich żyło na granicy ubóstwa. Perspektywa utraty dachu nad głową stała się dla wielu zwykłą codziennością. Ludzie, aby przeżyć – zmuszeni byli do zminimalizowania swojego instynktu samozachowawczego. To z kolei stwarzało niemal idealny grunt dla przestępców – łącznie z bezlitosnymi zabójcami.
Niedofinansowani policjanci – często sami mający wiele na sumieniu – niespecjalnie potrafili walczyć z coraz liczniejszymi zabójstwami lub zaginięciami. Dodatkowo wielu funkcjonariuszy nie bardzo nawet chciało. Korupcja w organach ścigania nie była żadną tajemnicą. Jeśli ktoś miał pieniądze – zwykle do więzienia nie trafiał.
Powody do dumy
Taka sytuacja była także idealnym środowiskiem dla prawdziwego wysypu seryjnych zabójców. Czuli się oni bezkarnie, a brutalnością i – co gorsza – skutecznością – bili na głowę swoich konkurentów z innych kontynentów. Kiedy większość europejskich lub amerykańskich seryjnych zabójców mogła się wówczas „poszczycić” kilkoma lub co najwyżej kilkunastoma – ofiarami, ci z Kolumbii przyznawali się do kilkudziesięciu. A nierzadko nawet kilkuset.
Czasami policji udało się niektórych z nich namierzyć i schwytać. Taki Pedro Lopez zwany „Potworem z Andów” był podejrzewany przez śledczych o zamordowanie co najmniej 110 kobiet. Daniel Barbossa – dla odmiany ochrzczony mianem „Bestii z Andów” – ponad 180. Oni akurat w połowie lat dziewięćdziesiątych gnili już w swoich więziennych celach. Jednak na wolności wciąż pozostawała cała rzesza mniej lub bardziej gorliwych naśladowców.
Makabra
Nigdy nie zidentyfikowany „Wampir z Cali” nadal grasował na południu kraju. „Anioł Śmierci”, czyli Hernando Prada krwawe żniwa zbierał na północnym wschodzie. Nie inaczej było w środkowo zachodniej części kraju. W departamencie Quindio od dobrych kilku lat ginęło bez wieści coraz więcej dzieci. Jednak miejscowa policja nic nie mogła w tej sprawie zrobić.
Choć może to zabrzmieć makabrycznie – byli też tacy rodzice, którzy otwarcie cieszyli się z tego faktu. Po prostu w pogrążonej w ubóstwie rodzinie odchodził „jeden żołądek” do wykarmienia. Niektórzy rodzice byli przekonani, że ich „maluch” najzwyczajniej w świecie uciekł z domu w poszukiwaniu lepszego życie. I mocno wierzyli w to, że trafił do miejsca, w którym udało mu się odmienić swój marny los.
Takie wytłumaczenia może i ułatwiały wyjaśnienie braku rozpaczy u rodziców oraz ich późniejszą niechęć do zgłaszania takich zaginięć. Jednak policjanci już od jakiegoś czasu podejrzewali, że powód tych zniknięć może być zupełnie inny. Tym bardziej że już od kilku lat natrafiali na okaleczone zwłoki młodych chłopców. Ich wiek niemal zawsze mieścił się w przedziale od 9 do 13 lat.
Ślady na zwłokach zwykle zdradzały, że ofiary przed śmiercią były długo i brutalnie gwałcone. Przede wszystkim były nagie. Głębokie rany na brzuchu, plecach i gardle zadane zostały ostrym narzędziem. Dłonie, stopy i pośladki nosiły ślady dźgania – prawdopodobnie śrubokrętem. Bardzo często narządy płciowe chłopców zostały odcięte jeszcze za ich życia.
Nylonowy sznurek
Niektóre z odkrytych zwłok były już mocno zeszkieletowane, co oznaczało, że ich zbrodni dokonano dużo wcześniej. Początkowo założono, że wszystkie znalezione dzieci były po prostu ofiarami gangów zajmujących się handlem ludźmi. Może do domów publicznych, może jako dawcy organów. Prokuratura prowadziła co prawda swoje śledztwo, ale nikt specjalnie nie wierzył w jego powodzenie.
Sytuacja zmieniła się dopiero jesienią 1998 roku, kiedy w sąsiednim departamencie natrafiono na masowy grób 36 dzieci. Ciała znajdowały się w różnym stadium rozkładu. Wskazywało to, że ofiary nie zginęły w tym samym czasie. Choć żadnego z dzieci nie udało się nigdy zidentyfikować – badania grobu wykazały, że wszystkie były młodymi chłopcami. Co więcej – każda z ofiar była związana nylonowym sznurkiem.
Sekcja zwłok wykazała więcej podobieństw. Wszystkie dzieci przed śmiercią były torturowane i gwałcone. Miały bardzo podobne rany, które idealnie pasowały do obrażeń zwłok znajdowanych wcześniej w wielu innych miejscach. Poza tym – w masowym grobie znaleziono kilka pustych butelek po najtańszej kolumbijskiej brandy. Wtedy detektywom zapaliła się czerwona lampka. Przecież podobne butelki widzieli przy niektórych wcześniejszych zwłokach. Do tej pory myśleli, że był to jedynie zbieg okoliczności. Kim był zabójca?
Zabójca zostawił ślady
Przeszukanie miejsca, w których odkryto ciała przyniosło długo wyczekiwany przełom. Po raz pierwszy od początku śledztwa, przy zwłokach znaleziono narzędzie zbrodni – częściowo zardzewiały nóż. I nie było to jedyne cenne znalezisko. Nieco dalej leżał portfel, nadpalone okulary, męskie buty, szorty oraz majtki.
Oprócz gotówki, w portfelu były paragony. Wskazywały, że ich posiadacz kupował głównie cukierki i gumy do żucia. Lokalizacja sklepów pokrywała się z miejscem dokonywania zbrodni. Podobnie jak daty zakupów. Pomiędzy banknotami znajdowała się niewielka kartka z odręcznie zapisanym adresem i nazwiskiem pewnej kobiety. Była nią Graciela Zabaleta z miasta Pereira. Siostra? Dziewczyna lub żona? A może… wspólniczka? Policjanci postanowili to sprawdzić. W tym celu pojechali pod zdobyty adres.
Kobieta chętnie zgodziła się na rozmowę z detektywami. Zapytana o to, czy zna jakiegokolwiek mężczyznę około 40-stki, noszącego okulary i kulejącego na lewą nogę – bez wahania odpowiedziała, że… tak! Opis policjantów pasował do jej chłopaka – 44-letniego Luisa Garavito.
Czyżby za wszystkim stał ten sam seryjny zabójca? Odpowiedź kryje się w 201. odcinku KRYMINATORIUM