Dzisiaj temat z naszego krajowego podwórka, którym przed niemal 100 laty żył cały Poznań. Najpierw w tajemniczych okolicznościach dochodzi do zaginięcia 16-latka. Mówi się o tym, że uciekł za granicę, aby rozpocząć nowe, lepsze życie. Jak się pewnie domyślacie, prawda wyglądała zupełnie inaczej…
Początek nowego życia?
Cofnijmy się jednak do samego początku tej historii. Mamy 9 lipca, 1923 rok. Lokalne gazety piszą o zaginięciu 16-letniego Józefa Jankowiaka. Chłopak pracował jako goniec dla Banku i zniknął z dużą sumą pieniędzy.
Nowe fakty wychodzą na jaw dopiero 8 lat później, 2 września 1931 roku. To właśnie wtedy w kamienicy przy ulicy Półwiejskiej, pracownicy drukarni dokonują makabrycznego odkrycia…

Trupie znalezisko
Wkrótce rozpoczęły się przesłuchania świadków i mieszkańców kamienicy. Przy szczątkach znaleziono dokumenty i szybko ustalono, że kości należą do zaginionego 8 lat wcześniej chłopaka.
Dodatkowymi dowodami były plamy krwi znalezione na ścianach piwnicy i włosy. Już 5 września prasa poinformowała, że znane są nie tylko personalia ofiary, ale wytypowano także potencjalnego sprawcę.
Szwagier morderca?
Teraz było już jasne, że nastolatek nie zbiegł z pieniędzmi. W jego złe intencje od samego początku nie wierzyła rodzina. Jednak dopiero po latach, w 1931 roku matka chłopca mogła opowiedzieć policji, co według niej naprawdę się stało.
Kobieta od początku podejrzewała Leona Hałasa, który umawiał się z jej córką – Franciszką. I choć trudno w to uwierzyć, Franciszka nic nie robiła sobie z oskarżeń rzucanych na narzeczonego przez własną rodzinę. Leona kochała ponad życie, zresztą z wzajemnością. Kilka miesięcy po zaginięciu Józefa para wzięła ślub.
Kilka miesięcy po ślubie mieszkali w Poznaniu, ale niespecjalnie im się układało. W końcu wyjechali do Francji i zamieszkali pod Paryżem. Doczekali się kilkorga dzieci.

Po 8 latach udane życie małżeńskie zostało jednak przerwane niespodziewanym odkryciem przy ulicy Półwiejskiej. Polska policja w związku z tym rozpoczyna współpracę z paryską.
Podejrzany zostaje aresztowany i osadzony we francuskim więzieniu. Niedługo później zostaje przekazany stronie polskiej. Sprawa była szeroko komentowana w polskiej prasie.
Powrót do ojczyzny
W tamtych latach publikowanie zdjęć w gazetach nie było zabiegiem popularnym. Nikt nie wiedział, jak wygląda wspomniany Leon Hałas. Dlatego transport podejrzanego do Poznania też stanowił dla mieszkańców sensację.
Pierwszy proces Leona Hałasa rozpoczął się w połowie lutego 1932 roku. Oskarżono go o zabójstwo. Aby wejść na rozprawę należało mieć bilet pobierany w gmachu sądu.
W sali rozpraw wystawiono złożony szkielet zamordowanego Józefa w obgryzionych przez szczury butach.
Leon Hałas przyznał się do winy i 2 kwietnia 1932 roku Sąd Okręgowy w Poznaniu skazał go na 10 lat ciężkiego więzienia.
Do trzech razy sztuka
Na tym sprawa mogłaby się zakończyć, gdyby nie to, że pewny siebie Leon i jego obrońcy uznali wyrok za jawnie niesprawiedliwy. Złożyli apelację i druga część procesu ruszyła 20 lipca.

Sąd nie stwierdził jednak u oskarżonego żadnych objawów choroby umysłowej i uznając, że mordu dokonał w pełnej świadomości, podwyższył swój wyrok – Leon Hałas został skazany na śmierć.
Zrozpaczony zbrodniarz nie odłożył jednak rękawic i po raz kolejny zaskarżył wyrok, przekazując sprawę do Sądu Najwyższego. Wyrok złagodzono. Mężczyznę skazano na dożywocie…
Czy wiadomo jak, potoczyły się dalsze losy Leona Hałasa? I co właściwie pchnęło go do dokonania morderstwa? O tym w #114 odcinku Kryminatorium.