Miał zostać prostym rybakiem z małego nadmorskiego miasteczka. Zamiast tego Jerzy Julian Kalibabka przeszedł do historii jako „Tulipan” – jeden z najsłynniejszych przestępców PRL-u. Na początku uwodził młode kobiety, które później okradał. Z czasem stał się groźnym bandytą, który bił i gwałcił nie tylko swoje ofiary, ale także wspólniczki. O jego życiu powstał telewizyjny serial. Ale prawda o legendarnym polskim podrywaczu-oszuście jest zupełnie inna niż ta, którą wykreował grający go aktor.
Kalibabka
Jerzy Julian Kalibabka w ogóle nie brał pod uwagę tej drugiej możliwości. Urodzony w roku 1956 w Kamieniu Pomorskim, wychował się w położonym dwa kilometry dalej na północ Dziwnowie. Odkąd tylko pamiętał, towarzyszył swojemu ojcu Florianowi na jego kutrze. Początkowo takie życie rybaka nawet mu się podobało.
Był dumny, gdy pewnego dnia jego zdjęcie ukazało się w „Kurierze Szczecińskim”. Miał wtedy zaledwie kilka lat i z wielkim trudem pozował fotografowi trzymając w rękach dwa wielkie łososie. Nie złowił ich co prawda sam, bo uczynił to jego tata – no ale przecież dzielnie mu pomagał. Dlatego cała rodzina uważała, że nazwanie wtedy Jurka „najmłodszym rybakiem Pomorza Zachodniego” – bo właśnie tak podpisano opublikowane zdjęcie – jak najbardziej się chłopcu należało.
Do swojej edukacji nigdy się tak naprawdę nie przykładał. Nie musiał. Przecież miał zostać rybakiem, więc matura – nie mówiąc już o studiach – nie była mu do niczego potrzebna. Dla tych, co wypływają w morze nie liczą się przecież przeczytane książki. Ważne są umiejętności praktyczne, wytrwałość, czasami odwaga. Jurek to wszystko miał. I to nawet bez ukończenia najlepszych szkół. Proste życie rybaka wydawało się być mu po prostu pisane. Zdaniem Patryka Pleskota, autora książki „Przekręt. Najwięksi kanciarze PRL-u i III RP” wszystko zmieniło się, gdy przedwcześnie zmarł jego ojciec.
„Był rok 1972. 21-letni Jerzy odziedziczył po nim wysłużony kuter oraz zadanie wykarmienia swojej rodziny. Zdany wyłącznie sam na siebie, nie radził sobie najlepiej podczas połowów. Brakowało mu jego kapitana i „mentora”. Rzucone w morze sieci nie były już tak pełne – jak wtedy, gdy robił to ze swoim tatą. Wtedy coś w nim pękło. Stwierdził, że nie jest to życie dla niego. Że on stworzony jest do większych rzeczy”
Zmiana planów
Matka nie chciała nawet o tym słyszeć. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, że jej syn mógłby któregoś dnia porzucić zawód rybaka i zostawić ją samą. Dlatego nie potrafili się dogadać. Kłótnie i awantury wybuchały w domu na ulicy Kościelnej z coraz większą częstotliwością. I były coraz bardziej „sztormowe”. W takich warunkach wytrzymał 5 lat. Później powiedział: DOŚĆ!
W sierpniowy wieczór 1977 roku wrócił do domu z kolejnego połowu. Był zmęczony jak zawsze. Śmierdział rybami. Ubrany w rybacki kombinezon i wysokie gumiaki wszedł do domu i zakomunikował matce, że to koniec. Że on już dłużej tak nie wytrzyma. Że jest jeszcze młody i nie chce zmarnować swojego życia na rozpadającym się coraz bardziej kutrze. Oczywiście matka znów zaczęła na niego krzyczeć. Ale tym razem Jerzy już nie dał się sprowokować do kłótni. Po prostu tak, jak stał – wyszedł z domu i trzasnął za sobą drzwi. Nawet nie zdążył się przebrać. O powodach podjęcia takiej decyzji opowiedział w roku 1982 reporterowi Telewizji Polskiej Stanisławowi Auguścikowi, który przeprowadził wywiad z Jerzym Kalibabką na potrzeby telewizyjnego reportażu.
– Gdy straciłem ojca, to zabrakło mi kogoś, kto by mną kierował. Pływałem na tym kutrze, ale każdego dnia czułem, że się duszę. Codziennie jedno i to samo. Były nawet takie chwile, że chciałem krzyczeć: ja chcę żyć! To pragnienie życia było silniejsze ode mnie. Silniejsze od tego, co robiłem. – mówi Kalibabka
Kalibabka i Krysia

Doszedł do plaży. Minął swój kuter, a potem w zupełnych ciemnościach ruszył prosto przed siebie – na zachód, w stronę Międzyzdrojów.
Dotarł tam nad ranem. Pierwszą napotkaną przez niego osobą była Krysia – jego znajoma kelnerka z nadmorskiej knajpy. Powiedział jej, że uciekł z domu. Zgrabna brunetka wracająca z pracy do domu zlitowała się nad zmęczonym rybakiem bez grosza przy duszy. Zabrała go ze sobą do wynajętego mieszkania w jednym z bloków. Wtedy postanowił wykorzystać swój talent, którego – jak sam później twierdził – od dawna zazdrościli mu jego koledzy z Dziwnowa. A był to talent do uwodzenia kobiet.
Przystojny blondyn o owalnej twarzy, wydatnych ustach i niebieskich oczach – swoim bardzo delikatnym, nieco cichym głosem – zaczął jej prawić komplementy. Mówił, że jest najpiękniejszą z kobiet. Że od dawna się w niej podkochiwał, to przeznaczenie zetknęło ich ze sobą tego dnia i tak naprawdę to dla niej porzucił swój kuter. Krysia nie tylko uwierzyła w każde jego słowo, ale dała się też uwieść. Jeszcze tego samego dnia wylądowali w łóżku.
Następnego ranka dziewczyna była już zdecydowana na porzucenie swojej pracy i rozpoczęcie nowego życia z przystojnym rybakiem. Jednak szczęśliwe zakończenie nie było jej pisane. Dwa dni później dziewczyna poszła do knajpy, aby oświadczyć szefowi, że się zwalnia, ponieważ rusza w Polskę ze swoim nowym narzeczonym.
Gdy wróciła do domu okazało się, że Jurka już nie było. Zniknął nie tylko on, ale także ubrania dziewczyny. Po narzeczonym zostały Krysi tylko jego gumiaki i kombinezon. Ubrany w damskie spodnie, koszulę i klapki pojawił się w Świnoujściu. Tam poznał dwie bogate siostry z Niemiec Wschodnich. Kobiety były oczarowane nim do tego stopnia, że zabrały go na noc do swojego hotelowego pokoju.
Został z nimi przez kilka dni. Kupiły mu modne ubranie oraz kilka luksusowych gadżetów w Peweksie. Na ich koszt jadł w wykwintnych restauracjach i bawił się w drogich lokalach. Zanim siostry wróciły do NRD – zostawiły mu także niezłą sumkę pieniędzy.
Zawodowy uwodziciel
Gdy Jurek się z nimi pożegnał – wiedział już, co chce robić w życiu. I w jaki sposób zarabiać na swoje utrzymanie. Miał zamiar robić to, co potrafił najlepiej – rozkochiwać w sobie, a następnie wykorzystywać naiwne kobiety. Przemysław Słowiński w książce „Wielkie afery” zaznaczył, że sytuacja panująca na polskim wybrzeżu w drugiej połowie lat 70-tych ubiegłego wieku bardzo ułatwiała Kalibabce jego miłosne podboje.
Roiło się tam od zamożnych zachodnich turystów, głównie z Niemiec i Szwecji. Kwitł nielegalny handel obcą walutą. Nielegalnie obracano złotem i bursztynem oraz przywożonymi z Zachodu najróżniejszymi towarami uznawanymi przez Polaków za luksusowe. Wszędzie spotkać można było zmęczone życiem bogate mężatki, które nad polskim morzem szukały chwili zapomnienia w ramionach miejscowych przystojniaków.
Kto jak kto – ale Jerzy Kalibabka miał wszystko to, czego takie kobiety potrzebowały. Atrakcyjny wygląd, pewność siebie oraz – jak mówił sam o sobie – niezłą „bajerę”.
Kilka miejscowych, dość mocno już dojrzałych pań. Szwedzka mężatka, która po kłótni z mężem celowo spóźniła się na prom do ojczyzny. A nawet mieszkające na emigracji matka z córką, które zimą 1977 roku postanowiły odwiedzić Polskę i spędzić tu kilka dni. Lista miłosnych podbojów Jerzego stawała się coraz dłuższa. Każda z tych kobiet za niego płaciła. Od każdej coś dostał. Każda przed rozstaniem zostawiała mu trochę grosza na przeżycie.
„Tulipan”
W zamian on musiał tylko przez kilka dni udawać ich księcia z bajki. Zapewniać o swojej miłości i zachwycać się ich urodą – nawet, gdy takowej od dawna już nie posiadały. Jak sam później zeznał z nieukrywaną w głosie dumą – pędził w tym czasie żywot „seksualnego wędrowca”. A podobno bywały takie okresy, kiedy miał w jednym czasie nawet sześć zakochanych w nim „narzeczonych”
– U jednej jadłem śniadanie, u drugiej obiad, a u trzeciej kolację. Później szedłem do czwartej, piątej i szóstej. Potem zmieniałem ich kolejność i tak w kółko. Od każdej pożyczałem jakieś pieniądze, których i tak nie miałem zamiaru oddać. Uważałem, że nie muszę ich zwracać, bo przecież nie świadczyłem im swoich usług za darmo. – mówi Kalibabka
Uwodził i oszukiwał. No i szybko się bogacił. Jeszcze nigdy w życiu nie miał tyle pieniędzy. Później zmienił swój sposób działania. Poznane przez Jerzego trzy szczecińskie prostytutki przekonały go, że dużo więcej zarobi zostając… sutenerem. Że swój wdzięk może wykorzystać do werbowania młodych dziewcząt, które będą dla niego mniej lub bardziej dobrowolnie – nazwijmy to – „pracować”. Oprócz dobrych rad, Kalibabka otrzymał od nich przyspieszony kurs przygotowujący go do tego „zawodu” oraz nowy image, co w swojej książce „PeeReL zza krat” Helena Kowalik:
„Za ich pieniądze zmienił wygląd i fryzurę. Kupiły mu także całą masę modnych ubrań. Zaczął nosić białe kozaki brazylijskie z wąskimi czubami uniesionymi do góry. To tego obowiązkowe obcisłe skórzane kurtki. Na palcach złote sygnety. Na szyi – wielki i ciężki złoty Krzyż Południa zawieszony na grubym złotym łańcuchu – podarowany mu przez pewną bogatą mężatkę, której mąż procował w Libii na kontrakcie”
Podobno to właśnie te trzy „mewki” – bo tak nazywano w PRL-u prostytutki z Wybrzeża – po raz pierwszy nadały mu słynny przydomek „Tulipan”. Tak przynajmniej twierdził on sam.
Całej historii Jerzego Kalibabki posłuchacie
w 249. odcinku KRYMINATORIUM
Jeśli ominęły Was poprzednie materiały – nic straconego:
248. Przeżyła, bo oszukała porywacza






